NIKON, witaj Może w niedzielę spotkamy się na kajakach
Witaj Ferbik
Przepraszam , że dopiero teraz odpisuję. Raczej z Wami nie popłynę bo mam rodzinne spotkanie , ale jeśli potrzebujecie 4 kajaki to dajcie znać: 506-437-609. POZDROWIENIA DLA WAS
Dzisiaj było mięsko. Znaczy się: męsko.
Niewiasty zostały w domach.
Umówieni pod Sedalem częścią grupy ruszyliśmy parę po 9 i po drodze zgarnęliśmy Richarda.
Puściliśmy się zatem po Ryngolca, w stronę Mierzyc.
Jeszcze w sumie człowiek nie rozgrzany, ale dzięki pewnemu panu buraczkowi z passata ciśnienie od razu weszło na swoje miejsce. Kolejny cieć, który kupił prawko, albo myśli, że jak zdał je 20 lat temu, to nie musi aktualizować zmieniających się przepisów. I jeszcze ojcem dziadkiem nas szczuł. Co się dziwić, jak się tylko do kościoła w niedzielę wyjeżdża, to skunt łun mo znoć psepisy, ze rowezysty mogom obok siebie jeżdżoć. Nie chciał poczekać na policję, bo pewnie rosół już na stole stygł. Najpierw nas strąbił a potem inteligentnie zatrzymał się na rozmowę na środku zakrętu. Idiotów nie sieją, sami się rodzą. Z wrażenia zapomniałem zrobić zdjęcia, więc przechodzimy dalej. Po zajechaniu do Strug i połączeniu sił z Łaszewa udaliśmy się na Przywóz.
Uwielbiam ten odcinek, tym bardziej teraz, jak podrównali i można naprawdę delektować się wijącą się obok Wartą.
Czas na pierwszy pitstop w naszym kultowym barze.
Po uzupełnieniu kalorii odbyliśmy krótką rozmowę z Saxonem, który jeszcze kręci film z ubiegłotygodniowych kajaków, po czym ruszyliśmy przez most, na Ogroble.
Jeszcze miesiąc temu trzeba by było się tędy przeprawiać pontonem, na szczęście Warta doszła już do swojego normalnego poziomu.
Zaczęły się chwilowo piaski, ale też postanowiłem, że lekko skrócimy sobie drogę i udamy się w stronę Kamionu. Czas na przemarsz po sysuniach. Tranza jest w tym najlepszy, jego węgielek też. Jak się nic nie odkręca.
Przed nami zjazd do Kamionu, który za każdym razem wydaje mi się coraz groźniejszy, jakby podłoże było coraz bardziej obluzowane. Zacisnąłem zęby, kierownicę, szybka zdrowaśka i lecimyyyy!
Tam nie wolno hamować ani pedałować, tylko modlić się o pomyślny zjazd. Udało się, wjeżdżamy do Kamionu. Starszyzna forumowa przodem. Nikt nas nie wita, wszyscy w kościele. Nawet Ranczo jeszcze zamknięte.
Kolejny most zdobyty, gdzieś między Toporowem a Kamionem. Koza-k dzielnie pozuje do zdjęcia.
Kolejny pitstop w toporowskim ABC, gdzie mimo, że ryngolcowi dopompowane zostało powietrze, to on z kolei poczuł się wypompowany. Równowaga w przyrodzie została więc zachowana, ale niestety musiał nas opuścić. Adios! Pożegnalna fota i każdy pojechał w swoją stronę.
Kierunek Krzeczów. Cały czas pod wiatr.
Po krótkim spotkaniu się z tumaszem wyruszyliśmy na Drobnice. Po drodze minęliśmy szyld reklamowy, z dość oryginalnym świadczeniem usług: płytkwania. Cokolwiek to jest, numer zamazałem, bo regulamin nie pozwala na umieszczanie reklam bez zgody.
W Drobnicach skręciliśmy jeszcze raz na Drobnice, całkiem przyjemnym skrótem w postaci polnej dróżki.
Dróżka ta już jest tak wpisana w krajobraz, że rolnicy, których pola przecina, liczą się z brakiem upraw w zamian za ścieżkę. Ma swój urok i takich miejsc powinno być zdecydowanie więcej.
W Drobnicach Richardowi łańcuch zaczął się buntować, a ja - kiedy tranza zmagał się i przypominał sobie jak wygląda tylna przerzutka - oglądałem cud z czasów PRL-u, starą, poczciwą Cezetę. Podejrzewam, że szybko znajdzie nowego właściciela, bo wychuchana niesamowicie.
Z Drobnic skręciliśmy w stronę Jodłowca. Jednak zaraz po skręceniu droga okazała się być plażą, więc trzeba było jechać skrajem żyta, żeby nie usmażyć się podczas spaceru. Tylko tranza oczywiście nie wiedział, że da się jechać bokiem.
Po minięciu Chodaków i Jodłowca postanowiliśmy zboczyć ze szlaku rowerowego i rozdziewiczyć inną drogę.
Nie był to jednak chyba najlepszy pomysł, bo się droga rozdziewiczyć nie dała, wzięła się i skończyła. Jako, że nie należymy do tych, co się wracają, tylko ciągną na przód, spytałem o drogę zbierającego słomę na łące rolnika. Głupie to trochę, bo jak można pytać o coś, czego nie ma. Pożyczyliśmy sobie kawałek łąki, którym dotarliśmy do ledwie widocznej drogi, która z czasem zaczęła się przecierać.
Między Sieńcem a Jodłowcem rośnie istna plantacja kukurydzy. Droga co prawda nie należała do najfajniejszych, ale jechać się dało.
Oczywiście nie wszyscy umieli jechać, bo trafił się taki tranza, który musiał się wywrócić tłumacząc, że zakwasy go dopadły.
Wstał, otrzepał się i ruszyliśmy dalej, przez niekończące się pola kukurydzy.
Droga, która ciągnęła się równolegle do Kanału Olewińskiego doprowadziła nas do ósemki, którą kawałek pobujaliśmy się na Olewin.
Jeszcze przed Wieluniem jak widać, tranza zgubił okulary, a ja prawie nie przewalcowałem ich na asfalcie. Zadowolony, bo miał jeszcze ze 3 pary, więc szkody wielkiej by nie było. Odkąd zgubił rok temu na orlich światełko, wszystkiego ma teraz po parę sztuk. Pozbierał, założył i dojechaliśmy do Wielunia.
Po dłuższej przerwie czas na przypomnienie sobie i odświeżenie tego tematu. Coś niektórym jest w tym roku z nami pod górę, a szkoda.
Zebralim się punktualnie, ruszylim na Przycłapy.
Zara za nimi skręciliśmy na Jajczaki, bo niektórzy nowi jeszcze tych terenów nie znali. Niby włosy zjedli na okolicy, ale jak widać to nie te włosy.
Poprzez łączność telefoniczną, satelitarną i sanitarną skomunikowaliśmy się z istotami sPątnowa, które dołączyły do nas fStrugach.
Pełnym składem, łącznie z ławką rezerwowych ruszyliśmy na dalszy Łaszew, po drodze gubiąc parę rzeczy z roweru pewnej pani, która z nami nie jechała. A miała. Zresztą dwie miały. I dobrze, bo przynajmniej się rzeczy nie znalazły, taka kara.
Za Łaszewem zjechaliśmy sobie na Biniec, z którego skierowaliśmy się wąwozem w stronę rzeki.
Linią brzegową kierowaliśmy się w stronę Kępowizny. Znienawidzone przeze mnie miejsce z tamtego roku, gdzie pikowałem cały od stóp do głów w pokrzywy. Źródełko przy wąwozie Królowej Bony.
Dalej na asfalt i Kępowiznę, wsród kukurydzy GMO i smrodu nawożonych nie wiadomo czym pól. To był jeden z najszybciej pokonanych odcinków.
Jest i Kępowizna. Zacumowaliśmy, zostawiliśmy jednego łysego do pilnowania rowerów, bo podobno łysy groźniejszy, a reszta poszła kontemplować w wodzie.
Scena prawie jak z filmu "Rejs". Dialogi zresztą podobne.
Po pokonaniu Kępy skierowaliśmy się na Załęcze. To Wielkie, bo Małe nas nie interesują. O dziwo (wiem, że to brzydko), sklep był otwarty przed zakończeniem mszy! I nawet stół był. I telefon, z którego można było wysłać maila, ale tylko na kitorze to wrażenia nie zrobiło, bo on nawet z tostera maile wysyłał.
Komary za to mieli tam tak wielkie, że trzeba było deską bić, a efekt był mniej więcej taki:
Się puściliśmy dalej. Na Bukowce.
Z Bukowców odbiliśmy na Ogroble. Większość myślała, że cały czas z górki, a tu niespodzianka.
Po górce, żeby nie było monotonnie - piaski. No i oczywiście luźne rozmowy, jak i droga.
Mniej więcej w połowie drogi z Bukowców na Ogroble spotkaliśmy nowy relikt. Domek na drzewie.
Albo grupa była za liczna, albo domek za mały, albo obiektyw za wąski, bo całości nie udało się objąć.
Dopiero jak kitor mnie zamknął i zaczęli odjeżdżać, to udało mi się złapać wszystkich. Po odgryzieniu zamka dołączyłem do reszty.
Pokonaliśmy kolejne piachy i las, dojechaliśmy do Ogrobli, więc za chwilę kolejny przystanek w barze na Przywozie.
Przywóz. Cieszymy się.
Teraz już się nie cieszymy, bo ledwiem ruszyli, a tu górka i pod wiatr.
Minęliśmy Mierzyce i trza było się rozestać z ryngolcami. Buziaki i czułe słówka i czas na dalszą jazdę.
Ścieżka rowerowa w Rudzie to chluba każdego roweżysty.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum