|   | 
								Wieluń - forum, informacje, ogłoszenia
  | 
								  | 
							 
						 
						 
						
						Humor - Pamiętnik przedszkolaka 
						
												 Daro - 2005-12-26, 12:42 Temat postu: Pamiętnik przedszkolaka ...dzisiaj znów mama zaprowadziła mnie do przedszkola, chociaż całą drogę
 
musiała mnie ciągnąć. Czy ci dorośli naprawdę nie mogą zrozumieć, że
 
człowiek czasami pragnie odpocząć od tego wrzasku i ciężkiej harówki. Na
 
przykład wczoraj przez cały dzień robiliśmy błoto na podwórku, przez co
 
dzisiaj czułem się wykończony. Ba, ale co to kogo obchodzi. Jak się ma
 
prawie pięć lat to już się jest poważnym człowiekiem, a starzy traktują mnie
 
ciągle jak dzieciaka. Jak sikam w majtki to wcale nie znaczy że jestem
 
dziecko! Po prostu czasami nie zdążę dobiec do kibla. No ale dosyć tych
 
narzekań. Nie było ostatecznie tak źle, najpierw z młodym Gałązką rzucaliśmy
 
klockami w dziewczyny. Ten kto trafił w głowę dostawał premię. Wygrałbym,
 
ale te głupie dziewuchy wogóle nie znają się na sporcie: od razu
 
poleciały na skargę do pani. Całe szczęście że zaraz szliśmy na obiad, bo w
 
tym kącie  chybabym z nudów umarł. Po obiedzie pani pokazała nam alfabet. No
 
(słowo wymoderowano) (słowo wymoderowano) sprawa. Można sobie wszystko zapisać i potem nic nie
 
trzeba pamiętać. W praktyce jednak okazało się że wcale nie jest to takie
 
genialne. Pani pokazała nam literę to ją sobie zapisałem, no a skoro
 
zapisałem to mogłem ją zapomnieć, tyle tylko że jak już zapomniałem to nie
 
wiedziałem co zapisałem. Popieprzone to wszystko...
 
 
 
 
..wczoraj mama znów zawiozła mnie w wózku do przedszkola.Dobra by z niej
 
była  baba, tylko ma słabe przyspieszenie pod górke.Młody gałązka się
 
chwali,że jego mama jak się spieszy , to wyprzedza nawet rowerowców.Co
 
tam.Gruby Artur ma jeszcze gorzej.On już musi chodzić do przedszkola
 
piechotą.Gruby Artur jest zresztą całkiem głupi.Przez całe dnie nic nie robi
 
,tylko zagląda dziewczynom pod sukienki.Naprawdę nie wiem ,co w tym
 
ciekawego.Jak kiedyś zajrzałem cioci Basi to zobaczyłem tylko majtki.,a pod
 
nie już nie zaglądałem.Zresztą jak kiedyś wujek Boguś próbował zajrzeć to
 
dostał od cioci po pysku.Tata mówi że jak się ludzie biją to zawsze chodzi o
 
pieniądze. Dziwne miejsce na przechowywanie portfela . No dobra , muszę
 
kończyć bo idzie pani,żeby zabrać mnie z kąta...
 
 
 
 
 
 
...i znowu siedzę w przedszkolu jak ten palant, a za oknem śliczna pogoda.
 
Już bym tak nie narzekał, żeby chociaż pani pozwoliła nam na 5 minut wyjść,
 
ale NIE!!! Na podwórku jest błoto i się utaplamy. Mnie się do tej pory
 
zdawało że to zaleta. Mieszać błoto mogę godzinami, chyba politykiem zostanę
 
bo ostatnio słyszałem jak ktoś mówil że cała ta polityka to niezłe błoto.
 
Politykiem to bym chciał zostać jeszcze z jednego powodu. Mama mówiła,
 
że oni cały dzień nic nie robią tylko pierdzą w stołek, a mają z tego kupę
 
forsy. Jako że ostatnio moje kieszonkowe uległo nadspodziewanemu zamrożeniu
 
z okazji wylania do kibla mamy perfum żeby z butelki zrobić psiukawkę,
 
postanowiłem z chłopakami trochę podreperować swój budżet. Młody Gałązka
 
przyniósł stołek, Gruby Artur i ja objedliśmy się fasolówy i umówiliśmy się
 
u Grzesia Klapidupy. Pierdzieliśmy w ten stołek cały dzień, a jedyne cośmy
 
zarobili, to Gruby Artur w tyłek od swojej mamy bo tak się nadął że walnął
 
bąka z kleksem. Forsy też żadnej nie dostaliśmy, tylko Grzesio przez tydzień
 
musiał wietrzyć pokój bo się tam wejść nie dało. To chyba jednak tylko
 
politycy tak potrafią. My mamy jeszcze za mało wprawy. Swoją drogą to w tym
 
sejmie musi być niezły smród, jak tyle polityków w jednym miejscu. Zresztą
 
co jakiś czas słychać że jest jakaś śmierdząca sprawa i że rozszedł się
 
smród. Sie chłopaki poświęcają.... No dobra, dość tego leżakowania, trzeba
 
się trochę pobawić...
 
 
 
 
 
Życie młodego człowieka jest naprawdę ciężkie. Zawsze można dostać w tyłek,
 
nawet jak się jest niewinnym. Inna sprawa że trochę winny byłem, ale to był
 
nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Było to tak: tata był w pracy a mama
 
wyszła gdzieś po zakupy. Przyszedł do mnie młody Gałązka, Gruby Artur i
 
Maniek zwany Letkim (zupełnie nie wiem dlaczego). Bawiliśmy się w kuchni w
 
faraona, i mieliśmy zrobić mumię. Nikt nie chciał się zgłosić więc
 
wybraliśmy na mumię Mańka. Maniek nie protestował, bo on jeszcze nie bardzo
 
umie mówić. Owijaliśmy go taśmą samoprzylepną, aż tu nagle, gdy już byliśmy
 
w połowie Maniek zaczął się drzeć "mamatijakupaja". Mówił to zawsze wtedy
 
kiedy chciał kupę, no to go zaczęliśmy rozwijać. Tyle że ta taśma jakoś nie
 
bardzo chciała go puścić. Gałązka wymyślił, że skoro nie możemy uwolnić go
 
całego to chociaż rozkleimy mu spodnie i zaniesiemy do kibla żeby zrobił
 
swoje. Tyle, że jak już zdjąłem Mańkowi gacie to on nagle zaczął. Nie
 
zdążylibyśmy go donieść do kibla więc wstawiliśmy go do zlewu. Ja złapałem
 
za szklankę i podstawiłem ją przed niego żeby nie zasikał mamie garnków a
 
Gruby Artur łapał klocki. No i pech chciał, że jeden mu wypadł i wleciał
 
wprost do grochówki która stała na kuchni. Próbowaliśmy go wyłowić sitkiem
 
do herbaty, ale się nie udało, chyba sie rozpuścił. Myślałem że to będzie
 
najgorsze, ale nie, tata zjadł i nawet się nie skrzywił. Wkurzył się o co
 
innego: Artur po wszystkim wytarł ręce w ścierkę. Nie wiedziałem co z nią
 
zrobić więc wrzuciłem ją do kibla i spuściłem wodę. W tym momencie sedes
 
zamienił się w wulkan. Chciałem go trochę  przetkać, najpierw ręką, potem
 
szczoteczką do zębów mamy, ale nic nie pomogło. No to nawrzucaliśmy tam
 
papieru żeby nie było widać ścierki i wróciliśmy do kuchni pełni nadziei
 
że tata i mama nic nie zauważą. Niestety, cud się nie zdarzył. Następnym
 
razem zacznę od pochowania mamie i tacie wszystkich pasków do spodni...
 
 
 
 
 
 
Dziś od samego rana postanowiłem być dobrym człowiekiem. Chciałem zrobić coś
 
dla ludzkości. Jako że najbliższa ludzkość to moja mama i tata, postanowiłem
 
im zrobić śniadanie. Kroić chleba jeszcze nie umiem, do patelni nie
 
dosięgam, ale coś jednak zrobić trzeba. Pogrzebałem w szafkach i znalazłem
 
kisiel malinowy. Nie bardzo wiedziałem jak się to robi więc poleciałem do
 
młodego Gałązki, bo ten kujon już się trochę nauczył czytać i mógł
 
przeczytać instrukcję. Okazało się że wystarczy do kubka wsypać trzy czubate
 
łyżki cukru i to co jest w torebce, a potem zalać wrzącą wodą. Z wodą bym
 
sobie poradził, ale przekopałem cały dom i okazało się że nigdzie nie ma ani
 
jednej czubatej łyżki. Inna sprawa że ja nawet nie wiem jak taka czubata
 
łyżka wygląda, więc dałem sobie spokój. Swoją dobroć przeniosłem na obiad.
 
Chciałem trochę pomóc mamie. Mama powiedziała że na obiad będą ryby i mogę
 
jej pomagać obtaczać te ryby w mące. Wszystko szło super dopóki nie wrócił z
 
pracy tata. Strasznie się gdzieś spieszył i powiedział że jeść nie będzie.
 
To po to ja się tak dla tej ludzkości męczę? Ze złości aż mi łzy napłynęły
 
do oczu i zakręciło mnie w nosie. Tata właśnie podszedł w swoim nowym
 
garniturze żeby pożegnać się z mamą, a ja w tym momencie kichnąłem: prosto w
 
talerz z mąką! Chyba pobiłem rekord szybkości w zamykaniu się w łazience, bo
 
tato ostatnio to coś nerwowy, a jak się zdenerwuje to bardzo szybko biega.
 
No cóż, nie opłaca się poświęcać, nikt tego nie ceni...
 
 
 
 
 
 
Chyba muszę zmienić swój stosunek do Grubego Artura. Okazał się bardzo
 
mądrym człowiekiem. Zaczęło się od tego jak młodemu Gałązce zaklinowało się
 
(słowo wymoderowano) w tyłku. Siedział w kiblu z pół godziny i gdyby mu mama nie pomogła
 
widelcem to chyba by tam siedział do śmierci. No właśnie, teraz już wiem jak
 
wygląda usrana śmierć o której tyle się słyszy od dorosłych. Tak mi się
 
wydaje że to musi być straszna choroba i dużo ludzi na nią zapada. Kiedyś
 
jak mi się udało spinaczem otworzyć taty biurko to nawet widziałem kasetę
 
na której chyba były sfilmowane przypadki tej choroby, bo na okładce były
 
jakieś panie z tak porozciąganymi otworami w tyłkach, że to co Gałązka
 
zrobił to był mały pikuś w porównaniu z tym co one musiały przejść. Nawet
 
pamiętam nazwę łacińską tej choroby, bo była  nadrukowana na kasecie: Anale
 
Perwersjum czy jakoś tak. Co jeszcze zauważyłem na tej kasecie to to, że tym
 
paniom poodpadały siurki. Jak powiedziałem o tym Gałązce to się trochę
 
przestraszył, ale kolektywnie sprawdziliśmy czy jemu to grozi i okazało się
 
że jemu trzyma się dosyć mocno. W każdym razie mieliśmy go co tydzień
 
kontrolować. To była tajemnica, ale w jakiś sposób dowiedział się o tym
 
Gruby Artur. Zaczął się z nas śmiać świnia jedna, i powiedział że dziewczyny
 
bez siurków się RODZĄ!!! Zaczęliśmy mu tłumaczyć że jest głupi, bo jakby
 
miały wtedy sikać, ale potem przypomniałem sobie że i Baśka Smalec i Jolka z
 
jednym zębem i nawet ta ruda Mariola jak sikają do piaskownicy to kucają.
 
Kurde frans, faktycznie z nimi coś jest nie tak. Poszliśmy z młodym Gałązką
 
do Baśki Smalec i kategorycznie zażądaliśmy żeby pokazała nam siurka.
 
Faktycznie, zamiast niego miała tylko jakąś szparkę. No proszę, człowiek
 
całe życie się uczy, a głupi umiera...
 
 
 
 
 
 
Dzis dowiedziaiłem się o sobie bardzo niemiłej rzeczy. A wszystko przez
 
Grzesia Klapidupę, Grubego Artura i mojego tatę, ale od początku. Dziś po
 
obiedzie przyleciał do mnie Grzesio i zaczął mi opowiadać co mu się
 
przytrafiło. Bawił się z chłopakami w chowanego i w nagłym przypływie
 
geniuszu schował sie do skrzynki na piasek przed klatką, wtedy zobaczył
 
przez szparę jak do skrzynki podeszło trzech panów w dresach, wygodnie sobie
 
na niej usiedli i zaczęli coś popijać. Grzesio przez nich przesiedział w
 
skrzyni trzy godziny, ale nie żałuje, bo dowiedział się bardzo ciekawych
 
rzeczy i poznał parę fajnych przekleństw. Opowiedział mi wszystko i muszę
 
przyznać że jedna rzecz mnie bardzo zainteresowała. Podobno każda
 
dziewczyna ma przy sobie kakao tylko nie każdemu daje. Być może Grzesio coś
 
przekręcił,
 
ale jak się go dopytywałem to przysięgał że tak właśnie powiedzieli. A
 
faceci byli na pewno bardzo mądrzy bo byli całkiem łysi, a mama mówi że jak
 
komuś wychodzą włosy to musi być bardzo mądry. Interesowało mnie to dlatego
 
że strasznie lubię kakao, więc jakbym je od jakiejś dziewczyny wycyganił to
 
by było fajnie. Tyle że najwyraźniej te dziewuchy to straszne sknery.
 
Myślałem, myślałem, aż w końcu wymyśliłem, że spytam o radę Grubego
 
Artura. On z wszystkich chłopaków najlepiej zna się na kobietach. Gruby
 
Artur powiedział mi, że jak chcę coś od dziewczyny to muszę być kurtularny i
 
powiedzieć jej jakiś  kontplement. Nie bardzo wiedziałem co to znaczy więc
 
Arturo wyjaśnił że po prostu trzeba je prosić i zawsze mówić że coś mają
 
ładne. Nie bardzo mi to pasowało, ale w końcu Gruby Artur to fachowiec; to
 
on pierwszy odkrył że dziewczyny nie mają siurków. Pamiętając o
 
wskazówkach przystąpiłem do działania. Akurat w pobliżu nie było żadnej
 
innej dziewczyny
 
jak tylko siostra młodego Gałązki. Wprawdzie jest już stara bo kończy
 
gimnazjum, ale kiedy była młoda to była z niej całkiem niezła laska,
 
widziałem ją na zdjęciach. Ułożyłem sobie przemowę i podszedłem do niej.
 
Pamiętając nauki Grubego Artura powiedziałem, że słyszałem że ma ładne kakao
 
i czy mogłaby mnie poczęstować. No i klops, nie podzieliła się, franca
 
jedna. Jeszcze mnie tak zwymyślała, że gdybym to powtórzył to do końca życia
 
nie obejrzałbym dobranocki. No i na koniec powiedziała że jestem zboczony:
 
to już mnie trochę ubodło! Jak poszedłem z reklamacjami do Artura, to on
 
stwierdził że miała rację, przecież kakao jest mdłe, jest na nim korzuch no
 
i wogóle jest do kitu. Wtedy sobie uświadomiłem że nie znam nikogo kto
 
lubiłby kakao. No i masz. Faktycznie jestem zboczony. Słyszałem że to można
 
leczyć, tylko nie wiem gdzie. Postanowiłem porozmawiać z tatą: w końcu jest
 
lekarzem i powinien wiedzieć takie rzeczy. Tyle, że jak spytałem go gdzie
 
mogę się wyleczyć ze zboczenia, to najpierw zrobił oczy wielkie jak cycki
 
cioci Basi, a potem posadził na stole i zaczął opowiadać jakieś koszmarne
 
bzdety o pszczółkach i kwiatkach, o tym że jak się ludzie całują to się
 
kochają i odwrotnie i tym podobne świństwa których aż się słuchać nie dało.
 
Doszedłem do wniosku że tata jest bardziej zboczony niż ja, a skoro on się
 
z tego nie leczy, a wręcz przeciwnie, jeszcze leczy innych, to i ja nie
 
muszę się martwić.  hociaż, jeśli to dziedziczne, a tata o tym nie wie to
 
może muszę go uświadomić? Nie wiem, muszę to sobie jeszcze przemyśleć...
 
 
 
 
 
...jak to na wojence ładnie gdy przedszkolak w dziurę wpadnie. Tak sobie
 
dziś śpiewałem cały dzień bo dzisiaj bawiliśmy się w wojnę. Zebrała się cała
 
paczka: ja, młody Gałązka, Grzesiu (słowo wymoderowano), Gruby Artur, Letki Maniek i na
 
dokładkę parę dziewczyn. Podzieliliśmy się sprawiedliwie na dwie drużyny
 
tzn. chłopaki kontra dziewczyny plus Letki Maniek i przystąpiliśmy do
 
działań zaczepno obronnych. Naszą kwaterę ulokowaliśmy w garażu Grubego
 
Artura i na początek się okopaliśmy. Okop nie był głęboki, ale w kucki można
 
było tam się nieźle bronić. Potem przygotowaliśmy amunicję: Gruby Artur
 
proponował kamienie, ale doszedłem do wniosku że konwencje międzynarodowe
 
nie dopuszczają tego typu amunicji do wojen podwórkowych, więc stanęło na
 
kulkach z błota. Następnie przygotowaliśmy broń osłonową, czyli wiaderka z
 
suchym piachem i czekaliśmy na nieprzyjaciela. Nieprzyjaciel jak to
 
nieprzyjaciel zjawił się niespodzianie i wcale nie w przyjacielskich
 
zamiarach: mianowicie przyleciał tata Grubego Artura i zaczął wrzeszczeć
 
że mamy natychmiast zasypać nasz okop, bo on nie będzie mógł wyjechać z
 
garażu.
 
Nie zdążyliśmy mu wytłumaczyć że wojna wymaga poświęceń bo w biegu ciężko
 
się mówi i można sobie język przyciąć. Całe szczęście że tata Artura jest
 
trzy razy grubszy niź Artur, więc nas nie dogonił. Tym razem okopaliśmy się
 
w piaskownicy. Na atak  nieprzyjaciela nie trzeba było długo czekać,
 
dziewczyny wyskoczyły z wrzaskiem z pobliskich krzaków i zaczęły nas
 
obrzucać grudkami ziemi. Pierwszy atak odparliśmy bez problemów, ale okazało
 
się że nasze kulki błota wyschły i ciężko je rzucać rękami;
 
potrzebowaliśmy jakiejś wyrzutni. Gruby Artur wpadł na pomysł i za chwilę
 
przybiegł z
 
biustonoszem swojej mamy. W tym momencie nasze szanse wzrosły niepomiernie,
 
bo mama Artura ma taki kaliber że można strzelać nawet arbuzami. Oddział
 
Letkiego Mańka doszedł do wniosku że frontalnym atakiem nic nie wskóra i
 
zaczął uciekać się do podstępów. Broniliśmy się dzielnie dopóki do naszych
 
okopów nie wpadły skarpetki taty Letkiego Mańka. Wtedy wysłaliśmy
 
lampamentariusza w osobie Grzesia Klapidupy żeby podpisać pakt o zakazie
 
używania broni chemicznej. Przy okazji podpisał też pakt o zakazie używania
 
broni biologicznej (dziewczyny miały cały słoik mrówek) jak i atomowej
 
(Baśka Smalec wyciągnęła ze śmietnika pieluchy swojej młodszej siostry).
 
Grzesio podpisałby pewnie jeszcze parę paktów bo jako jedyny z nas umie coś
 
napisać, ale niestety wichry dziejowe w osobie mojej mamy zadecydowały
 
inaczej tzn. zawołały mnie na obiad. Na wojnie to się ma apetyt...
 
 
 
 
 
 
...kto by pomyślał że w przedszkolu można się dowiedzieć czegoś ciekawego!?!
 
Dziś nasza pani przyprowadziła jakiegoś pana który zaczął nam opowiadać o
 
nauce. Wprawdzie dużo nie skorzystałem, ale między jednym a drugim staniem w
 
kącie usłyszałem że nauka ma męczenników. I to że oni są bardzo sławni i
 
wszyscy o nich mówią z szacunkiem i za to że się tak męczą dla tej nauki to
 
potem wszyscy są im wdzięczni. Jak tak patrzę na swojego brata to on też
 
jest męczennik, bo tak się codziennie męczy nad lekcjami, ale
 
niedoczekanie jego żebym zaczął o nim mówić z szacunkiem. Podzieliłem się
 
swoimi
 
przemyśleniami z tatą, a on mi wytłumaczył że to nie do końca tak. Męczennik
 
to taki który cierpi za pokazywanie swojej wiedzy. No to też mam kandydata.
 
Kiedyś Grzesiu (słowo wymoderowano) chciał pokazać że już umie pisać, więc napisał
 
mazakiem na szafie (słowo wymoderowano), męczennikiem okazał się chwilę potem, bo mazak
 
okazał się niezmywalny. Niestety znowu coś źle zrozumiałem bo mama omal nie
 
padła na zawał ze śmiechu jak usłyszała że mówię do Grzesia "proszę pana
 
Klapidupy". Okazało się że męczennikiem można też zostać kiedy poświęca się
 
swoje zdrowie lub życie dla eksperymentu. No to zaraz przypomniało mi się
 
jak młody Gałązka poświęcił się dla dla sprawdzenia czy kotu jest przyjemnie
 
na karuzeli. Jego poświęcenie się polegało na tym, że dostał od ojca pasem
 
kiedy ten wszedł do kuchni i zobaczył kota w mikrofalówce. Ale kot był
 
wniebowzięty bo jeszcze przez jakiś czas miałczał i skakał z radości jak
 
głupi. W każdym razie eksperyment się powiódł. Tyle że tata mówi że to też
 
nie wystarczyło żeby zostać męczennikiem. Kurde frans, czy wszystko co ci
 
dorośli robią i mówią musi być takie skomplikowane. Mam nadzieję nie dorosnę
 
zbyt szybko...
 
 
 
 
 
 
Ale numer! W zyciu nie myślałem że w przedszkolu może być tak ciekawie! Ale
 
po kolei. Dziś jak tylko mama przyciągnęła mnie do przedszkola, pani
 
ogłosiła że zabiera nas na wycieczkę. I to żeby było jeszcze straszniej ta
 
wycieczka miała być na wieś do jakiegoś gospodarstwa, żebyśmy sobie
 
pooglądali jak wyglądają żywe zwierzęta. To już nie można było iść do zoo?
 
Tam jest znacznie bezpieczniej bo te zwierzaki stoją w klatkach, a nie
 
łażą po łące bez żadnego nadzoru. No ale skoro to pani decyzja to trudno.
 
Wsiedliśmy do pociągu i po godzinie byliśmy na miejscu. No kto by się
 
spodziewał że ta wieś jest aż tak daleko za miastem. No ale do rzeczy. My
 
ustawiliśmy się w parach na łące a pani poleciała porozmawiać z szefem tego
 
całego bałaganu który nazywał się pan Rolnik. Na odchodne powiedziała że
 
możemy podejść pooglądać sobie krówki. Podeszliśmy, i zamarliśmy z
 
przerażenia - tam nie było ani jednej krowy, same byki, a co gorsza prawie
 
każdy z nas miał na sobie coś czerwonego. Szybko zaczęliśmy zdejmować
 
wszystkie czerwone rzeczy: skarpetki, koszulki i tak dalej. W końcu co
 
niektórzy nie bardzo już mieli co zdjąć, bo okazało się że Baśka Smalec
 
wszystko ma czerwone, łącznie z majtkami. Był jeszcze jeden problem z
 
Grubym Arturem, bo jemu było gorąco, a jak jest mu gorąco to ma całą
 
czerwoną gębę.
 
Na szczęście Grzesio znalazł jakiś kubełek który założyliśmy Arturowi na
 
głowę i poczuliśmy się trochę bezpieczniej. Po chwili wróciła pani i
 
oczywiście zaczęła wrzeszczeć że mamy się ubierać z powrotem. Po naszych
 
gorących protestach wyszło na jaw, że nie tylko byki mają rogi, krowy też.
 
Trochę się uspokoiliśmy, ale dla pewności puściliśmy Kaśkę przodem, a
 
Grubego Artura nie czyściliśmy zbyt mocno (ten kubełek był po węglu). Mimo
 
wszystko te krowy tak się dziwnie na nas spod byka patrzyły. Po tej
 
przygodzie przeszliśmy sobie do mieszkania z krowami które nazywało się
 
obora. Tam dowiedzieliśmy się mnóstwa pożytecznych rzeczy: po pierwsze, że
 
krowa nie daje mleka jak się ją pompuje za ogon, po drugie że to co wtedy ta
 
krowa daje to wcale nie jest mleko, po trzecie, że tego co ta krowa  wtedy
 
daje nie powinno się pić bo się potem strasznie nieprzyjemnie odbija, i po
 
czwarte że jak już krowa skończy dawać to coś to trzeba się szybko odsunąć i
 
nie zaglądać pod ogon bo się będzie, jak Gruby Artur, cały dzień śmierdziało
 
krowią kupą. Przy okazji dowiedzieliśmy się że świnie jedzą wszystko,
 
łącznie z moim workiem na kapcie, i że krowy na łące  zostawiają miny
 
poślizgowe (Mariolka nawet na jedną trafiła). Dowiedzielibyśmy się pewnie
 
znacznie więcej, ale najpierw pani zabroniła nam szukać gdzie w kurze siedzą
 
jajka, a potem przyleciała pani Rolnikowa i zaczęła krzyczeć że ją w oborze
 
jakieś demony atakują. Na szczęście nie były to demony, tylko Letki Maniek
 
wlazł w bańkę po mleku i krzyczał że nie może się wydostać, a że pani
 
Rolnikowa nie zna tego narzecza to myślała że to diabeł. Trzeba było zabrać
 
bańkę z Mańkiem do warsztatu mechanicznego, żeby ją porozcinali, a my
 
wrociliśmy do przedszkola. Jednak na wsi nie jest tak strasznie. Nikt nie
 
zginął.
 
 
 
 
 
 
...jak ciężko człowiekowi w wieku przedszkolnym rozwijać swój talent.
 
Wczoraj naprzykład wymyśliliśmy że założymy zespół. Jeszcze nie bardzo
 
wiedzieliśmy kto na czym będzie grał, ale to ustali się później. Największy
 
problem był z nazwą. Za żadne skarby świata nic nie przychodziło nam do
 
głowy. W końcu Grzesiu (słowo wymoderowano) stwierdził że pamiętał jakąś fajną nazwę,
 
ale właśnie uciekła mu z głowy. Domyśliliśmy się że daleko uciec nie mogła,
 
więc powiesiliśmy Grzesia za nogi na wieszaku żeby mu wróciła. Niestety
 
natychmiast zalał go taki tłok uciekniętych wcześniej myśli, że aż poszła mu
 
krew z nosa. Kiedy już wróciła mu przytomność powiedział że sobie
 
przypomniał: mieliśmy się nazwać  NECROCANIBALISTIC VOMITORIUM *). Nazwa
 
była bardzo fajna, ale okazało się że Grześ przeczytał ją w jakimś komiksie,
 
i że taki zespół już był. No to klapa, wymyślamy coś innego. Ja wymyśliłem
 
KARTOFEL BOFEL ale chłopaki powiedzieli że to głupia nazwa. W końcu pomogła
 
nam siostra Gałązki: od tej pory naszą oficjalną nazwą było FAT ARTURUM
 
AND LIGHT MANIECK. Zupełnie nie wiem co to znaczy, bo to po jakiemuś
 
murzyńsku,
 
ale bardzo fajnie brzmi. Potem zaczęliśmy przydzielać sobie instrumenty.
 
Gruby Artur wziął perkusję, ja cymbałki, Gałązka gitarę swojej siostry a
 
Letkiego Mańka daliśmy na wokal, bo jak śpiewał to brzmiało to mniej więcej
 
tak jak te zagraniczne zespoły. Natychmiast zaczęliśmy nagrywać kasetę demo
 
i pewnie nasza piosenka pod tytułem "zjedz swojego jeża" stałaby się
 
przebojem, ale przyleciała sąsiadka i zaczęła opierniczać mamę że u nas jest
 
taki hałas że jej mąż nie słyszy własnej wiertarki. No to mama zabrała nam
 
perkusję, magnetofon i jeszcze nas ochrzaniła za pogięte garnki bo Artur
 
strasznie mocno uderzał. Ciekaw jestem co powie siostra Gałązki jak zobaczy
 
że została jej tylko jedna struna w gitarze. I miej tu człowieku talent...
 
 
 
 
 
Ale jaja, niech ja skonam! Gruby Artur się zakochał. I to w kim, w tej rudej
 
Marioli! Muszę przyznać że na początku to mieliśmy z niego niezłą nabitkę,
 
ale później zaczęliśmy chłopakowi współczuć, chodził smętny, nie bawił się,
 
nie mieszał z nami błota, no po prostu cień człowieka (dosyć duży cień
 
zresztą). W końcu postanowiliśmy chłopakowi pomóc! Najpierw staraliśmy się
 
go uzdrowić: tłumaczyliśmy jak komu dobremu, że dziewczyny są głupie, nie
 
umieją się bawić a co gorsza jak się takiej spodobasz to bedziesz się musiał
 
z nią ożenić i całować, normalnie ohyda. A do tego jeszcze dziewczyny są
 
takie że chcą mieć dzieci. Ale Artur powiedział że ożenić się może, całować
 
się nie zamierza, bo to facet rządzi w domu, a do roli rodzica jest już
 
gotowy. No trudno jego problem. No to zaczęliśmy myśleć co zrobić żeby
 
Mariola chociaż na niego popatrzyła. A jak na złość to jej chyba okulary
 
bardzo zmętniały bo patrzyła i rozmawiała ze wszystkimi, tylko nie z Arturem
 
chociaż to zawsze jego najbardziej widać. Zamontowaliśmy mu nawet żarówkę na
 
czapce, ale to nic nie pomogło, Mariola zawsze patrzyła się w inną stronę.
 
Jak już zawiodły wszystkie sposoby, to poszliśmy po poradę do starszych.
 
Najpierw siostra młodego Gałązki tłumaczyła nam że jak chce się poderwać
 
dziewczynę to trzeba być Romanem Tycznym, kupować kwiatki i chodzić do kina.
 
Do kina to Artur jeszcze by poszedł, ale kupować kwiatki? Jakby na klombach
 
mało tego sadzili. A już zmiana nazwiska i imienia zupełnie nie wchodzi w
 
grę. No cóż, tym razem poszliśmy do dużego Freda żeby nam coś poradził. On
 
powiedział że po primo trza mieć gadkie, po sekundo fulkasy, a po tercjo to
 
trza sie myć bo jak spod napleta jedzie to żadna laska pały nie wymlaska.
 
Zupełnie nie wiedzieliśmy co to znaczy, ale na wszelki wypadek umyliśmy
 
Artura bardzo dokładnie. Potem mieliśmy problem z gadką, bo Artur jakoś
 
dziwnie się przy Marioli zapowietrzał, więc wymyśliliśmy że weźmiemy
 
Grzesia, zapakujemy do torby i to on będzie mówił a Gruby Artur tylko ruszał
 
ustami, a w tej torbie niby będą te fulkasy. Potem daliśmy mu swoje
 
kieszonkowe żeby mógł iść do kina i pomogliśmy zanieść torbę z Grzesiem pod
 
drzwi Marioli. Zadzwoniliśmy i szybko uciekliśmy. Potem się okazało, że
 
Artur przeżarł całą naszą kasę na lodach i się od tego rozchorował, a
 
Mariola nie wiedzieć czemu lata teraz cały czas za Grzesiem Klapidupą i
 
biedny Grzesio boi się wyjść z domu.
 
Ach ta miłość to niebezpieczna rzecz...
												 Ferbik - 2005-12-26, 20:36
  Mam to w wersji papierowej   
												 Basia - 2005-12-27, 10:53
 
  	  | Ferbik napisał/a: | 	 		  | Mam to w wersji papierowej  | 	  
 
a ma ktos w wersji czytanej   
												 Ferbik - 2005-12-27, 10:55
  Basiaaa chciala byc dowcipna...   
												 Basia - 2005-12-27, 10:56
 
  	  | Ferbik napisał/a: | 	 		  | Basiaaa chciala byc dowcipna...  | 	  
 
hahaha    
												 polkar - 2006-01-01, 21:04
  Niezłe, prawie płakałem ze śmiechu!!
												 MiLeNa - 2006-01-14, 22:05
  no zaczepiste;)..przeczytałam wsyztsko co tutaj zamieścił "Daro"..ojj jestem pod wrażeniem..moze ktoś ma jakąś pełną wersje..?Chyba ze to była Pełna wersja:))..respect
												 MAR-COM - 2006-01-14, 23:48
  Niezły text, mało co sie nie popłakałem ze śmiechu   
												 
					 | 
				 
			 
		 |